czwartek, 28 kwietnia 2011

Poświąteczny marazm

     Święta minęły bez echa. Zresztą świeta wielkanocne nigdy nie powalały mnie swoim nastrojem. Nawet jaj nie byłam święcić. Teściowa zabrała towarszystwo do kościoła, obdarowując uprzednio każdego koszem wypełnionym po brzegi jajami i barankiem cukrowym. Ja zaś uwaliłam swoje cztery litery na kanapie i delektowałam się ciszą i spokojem. Rzadkość w moim domu, bo dwa diabelce skaczą niemalże pod sufit i wyją niczym wataha wilków.
A teraz jedno na wycieczce trzydniowej, drugie zażywa snu, a ja łapię te krótkie chwile spokoju i ładuję akumulatory.

     Powinnam się niby przedstawić i pokazać. Siebie i moją rodzinę. Nie ogarniam jednak jeszcze bloga na tyle, by wyszło to wszystko w miarę po ludzku. Dzisiaj musi starczyc słowo pisane. A wieczorem pewnie zaprzęgnę mojego szanownego małżonka do roboty w roli nauczyciela i rozgryzę co ważniejsze zagadki.
Tymczasem przegląd mojego stada:
  • małżonek Łukasz - typ z pod ciemnej gwiazdy, na każdej fotografii wygląda jak zakapior bez krzty empatii i litości, w rzeczywistości komputerowy maniak, smakosz żółtego sera i odludek;
  • Ewa - czyli ja, efemeryczna, przemiła, skłonna oddać serce na dłoni całemu światu, jeśli tylko w zamian dostanę odpowiednią ilość butów i mrożonego szpinaku ze śmietaną;
  • Dariusz - dziecko wojny i okopu. Wiecznie biedne, wiecznie nieszczęśliwe i wiecznie głodne pachole, które na mój gust powinno dawno wylądować na cmentarzu. Z jego słów bowiem wynika, że jak my jemu nie damy cukru, to on nam zejdzie z tego świata śmiercią tragiczna poprzez wycukrzenie się organizmu;
  • Andrzej - fascynat kółek, gotowania i piosenek o kotku, który ma nieszczęsliwe przygody na płotku;
  • Jest jeszcze rudy sierściuch o wdzięcznym imieniu "Misia", zabrany z radomskiego schroniska, kochany i zawsze skory do wylizania czyjejś twarzy. Zagorzały wróg wszystkiego co za siatką. Chociaż listonosza lubi, szczeka dla picu, bo robi za mój prywatny dzwonek, którego przy furtce brak;
  • Aleksander - czarne, wredne, chomicze paskudztwo, spiące, jedzące i wydalające;
  • Oskar - piekna pawiooka pielegnica, która lubi głaskanie i mrożonego kryla;
  • Oraz tabuny młodego narybku bez żadnych cech szczególnych.
     Oto dokładny przekrój lokatorów, z którymi dzielę mały domek jednorodzinny wraz z jeszcze mniejszym podwórkiem, które jeszcze dzisiaj przyozdobię różami pnącymi w kolorze ognistej czerwieni.
I tyle na dzien dzisiejszy wystarczy. 

Cdn niebawem...

3 komentarze:

  1. Hej Ewcia, dziękuję za miły komentarz. Nic tak nie dodaje skrzydeł jak informacja, że ktoś czeka na wpis. Dziękuję Ci za to.
    Pozdrawiam bardzo cieplutko!

    P.S. Twój blog zapowiada się miło! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się fajnie, kiedy ciąg dalszy?? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Och nie mogę, cudna charakterystyka rodzinki! Więcej, więcej! I powodzenia w pisaniu.

    OdpowiedzUsuń