sobota, 9 lipca 2011

kogutki

       Zaczęło się od serwetki pod filiżankę. Miał na niej zagościć aniołek. A gdybym jeszcze trafiła na wzór tego z rozłupaną dupką, to byłoby luksusowo. Niestety, wszyscy myślą: aniołek i widza śliczne, małe dziecko o blond loczkach i natchnionym uśmiechu. A ja tak nie chciałam. I pewnie dlatego serwetka spoczęła na dnie mojego kuferka.
Potem był ręczniczek. Ba, miałam w planach nawet cztery. Po jednym dla każdego członka rodziny. W międzyczasie uznałam jednak, że bratki są takie nijakie i cieszą oko tylko na rabatach ogrodowych.
Komplet obrazków do kuchni z imbrykami leży i czeka aż wena mnie dopadnie swymi pazurami i nie opuści przez co najmniej miesiąc. Mało prawdopodobne, ale nie tracę nadziei.
       A za kogutki wzięłam się kilka dni temu. Zakupiłam sobie czarną kanwę. Okropieństwo, bo najlepiej robić w dzień, z lampką i szkiełkiem powiększającym. Rozliczyłam wzorek i pełna zapału zabrałam się do pracy.
Pierwszy kogutek poszedł jak z bicza strzelił. Reszta opornie, ale idzie.
Bo kogutki mają zasiąść na mojej „nowej”, własnoręcznie uszytej i wyhaftowanej kopertówce.
Wzoru szukałam długo i uporczywie. Znalazłam, a jakże. Na blogu przemiłej VIKI. Napisałam, poprosiłam i kogutki zawitały w mojej skrzynce mailowej.
Teraz zaś, systematycznie (yhy;) i cierpliwie (hehe), przenoszę je na kanwę.
Efekty średnie, ale coś tam wyłania się spod moich średnio zręcznych i zniecierpliwionych paluszków.

4 komentarze:

  1. Efekty średnie?? To jest super! Już zazdroszczę kopertówki, ale w sumie bardziej cierpliwości :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany! Boski pomysł z tą kopertówką z kogucikami!!!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń